[FELIETON]: Ernest Wilimowski - bohater czy zdrajca?

Ernest Wilimowski w koszulce przedwojennej reprezentacji Polski Ernest Wilimowski w koszulce przedwojennej reprezentacji Polski

Zapraszamy do przeczytania kontrowersyjnej opinii  o barwnych ale i zagmatwanych losach znamienitego piłkarza reprezentującego dwa narody.

"Ernest Wilimowski, czyli jak odebrać ludziom zdolność samodzielnego myślenia". Dziś będzie o postaci, która w śląskiej piłce nożnej pełni rolę niezwykle istotną - można powiedzieć, że tworzy śląską piłką nożną i wnosi ją na wyższy poziom. Zresztą, nie tylko w kwestii samego Śląska, ale i dla całej Polski. Jego nazwisko zapamiętało wielu. Zarówno Ci, którzy w tamtych czasach żyli, jak i młodsze pokolenia.

Niestety, dzięki wielu osobom, bohater mojego artykułu ma nieprzyjemną sławę. Sławę, która dzięki wielu ludziom, ciągnie się za nim, aż do dzisiaj. W zasadzie, człowiek ten nic złego nie zrobił i na taki los sobie nie zasłużył. Mam nadzieję, że mój felieton, chociaż trochę ociepli jego wizerunek. To dla mnie prawdziwy zaszczyt pisać o nim. Nie bójmy się tego powiedzieć –-o jednym z najlepszych piłkarzy w historii polskiej piłki nożnej. Szanowni Państwo, przed Wami Wielki Ernest "Ezi" Wilimowski!

Nie będę z tego felietonu robił jego biografii, bo tego już jest naprawdę wiele. Czas spojrzeć na sytuację najwybitniejszego polskiego piłkarza z nieco innej perspektywy, chociaż i pewnie kilka not biograficznych znajdzie się w artykule. Czas rozprawić się z tym, w końcu rzetelnie i obiektywnie.

 „To ten, co zdradził naszą ojczyznę, „Zdrajca”, „Oszust” - to najczęstsze określenia, które można usłyszeć pod adresem Wilimowskiego. Szkoda tylko, że nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Najbardziej jednak boli i burzy głupota osób, które w zasadzie o Wilimowskim nie wiedzą absolutnie nic, a to, co mówią, powtarzają tylko dlatego, że usłyszeli tak od kolegi, znajomego czy co gorsza - w mediach.

Zresztą, przecież wiele osób zdziwiło się, że Wilimowski umarł dopiero w 1991 roku. „Jak to?! To on jeszcze żyje?! Przecież umarł w 1950”. No cóż, szczerze mówiąc, nie dziwię się ludziom ani trochę, bo polska prasa postanowiła „uśmiercić go” już właśnie w latach 50.

Jak to tak można? „Nieoficjalnie” uśmiercić własnego rodaka? W 1938 go kochali, zresztą w 1939 jeszcze też, a później tak zniszczyć i zmieszać z błotem? Można tak? Albo wymazać go z historii polskiej piłki i przeinaczać historię? Wyprzeć się, że to on strzelił cztery bramki wielkiej Brazylii, będąc gwiazdą mistrzostw? No dobra, czas przejść do mięsa artykułu.

[FOTO]: Ernest Wilimowski jeszcze w "polskich" barwach.

O tym, że strzelał jak na zawołanie w Ruchu Chorzów i czterokrotnie był królem strzelców, wspominać nawet nie będę. Skupmy się na reprezentacji Polski. W tej kwestii, godne zapamiętania są przede wszystkim dwa występy Wilimowskiego. Jednym z nich jest mecz przeciwko Brazylii na Mistrzostwach Świata we Francji, który odbył się 5 czerwca 1938 roku we Francji.

Polska wprawdzie przegrała wtedy z Brazylią po dogrywce 5:6 i odpadła z turnieju, ale to właśnie Wilimowski został bohaterem całego turnieju. Po fenomenalnej grze strzelił drużynie Canarinhos aż cztery bramki! Po Mistrzostwach Świata, Brazylijczycy proponowali Wilimowskiemu, aby ten zagrał w ich lidze.

Wilimowski odmówił, bo chciał grać w naszej reprezentacji. Przypomnijmy, że kiedyś panowały inne zasady, niż obecnie. Za grę w zawodowym klubie piłkarskim, zostawało się skreślanym z listy reprezentantów Polski. Ówczesne prawo PZPN-u zabraniało takich zabiegów. No i mamy. Wilimowski chce grać dla reprezentacji, więc odrzuca lukratywny i bardzo bogaty kontrakt z Brazylii.

To może czas pochwalić naszego zawodnika za to? A tam pochwalić? Wolne żarty! Zmieszajmy go z błotem, zresztą jak zawsze! Podobnie było w 1937 roku, gdy Racing Paryż upatrzył sobie naszego zawodnika za cel i proponował mu grę w lidze francuskiej. Ponownie nic z tego nie wyszło. Koniec końców, może i dobrze, bo nie mielibyśmy go w naszej reprezentacji. Z drugiej strony, może wtedy ocaliłby nazwisko i nie byłby wyszydzany. Miałby lepszy los. Wyszło, jak wyszło.

Wspominałem o pierwszym meczu, teraz czas na drugi. Jak już pewnie wiecie, to towarzyskie spotkanie z Węgrami, ówczesnym wicemistrzem świata. 27 sierpnia 1939 – to właśnie wtedy Wilimowski zaliczył hattricka, a nasza reprezentacja pokonała Węgrów 4:2. Godne podkreślenia, Wilimowski minął wtedy pięciu rywali, łącznie z bramkarzem i umieścił piłkę w siatce.

Teraz o takich bramkach mówi się: „gol w stylu Diego Maradony”, a czemu nie używanym sformułowania „gol w stylu Ernesta Wilimowskiego”? To on, jako jeden z pierwszych zawodników imponował techniką i przeprowadzał efektowne rajdy. Do cholery, mieć w swoim kraju takiego zawodnika i się nim nie chwalić? To tak, jakby ktoś teraz wyparł się Messiego czy Ronaldo. To przecież powód do dumy!

Tak, wiem, wojna, zdrada, dezercja i te inne "głupoty". Tutaj przechodzimy właściwie do sedna artykułu i momentu, w którym najczęściej widać objawy wczesnego wyłączenia myślenia i zrobienia wody z mózgu. Do bezmyślnego powtarzania w kółko tego samego.

Wracamy do tego nieszczęsnego dla naszego kraju dnia. Wybucha II Wojna Światowa! Zaczynają ginąć ludzie. W efekcie, Wilimowski podpisuje tzw "volkslistę" i tym samym staje się obywatelem Niemiec. Dla wielu ludzi zostaje zdrajcą, na domiar złego zostaje wykreślony z listy polskich piłkarzy, a jego osiągnięcia z listy rekordów.

Teraz podam Wam kilka powodów dla których z pewnością Wilimowski to zrobił i dla których warto chociaż trochę usprawiedliwić jego czyn. A przede wszystkim - włączyć zdrowe myślenie i nie używać bezmyślnego słowa „zdrajca”:

Wilimowski nie chciał ginąć na wojnie – po prostu się bał. Kto chce ginąć na wojnie? Nikt. Oczywiście, część ludzi bohatersko chwyci za broń i będzie bronić ojczyzny, natomiast duża część przestraszy się i będzie wolała zrobić wszystko, żeby tylko przeżyć. Ujmijmy, zrobi wszystko, ale NICZEGO ZŁEGO. No bo Wilimowski nie zrobił niczego złego. Nie skrzywdził żadnego Polaka, nikogo nie zabił. On po prostu się bał.

Zresztą, kto w tamtych czasach się nie bał? Poza tym, Wilimowski poza grą w piłkę, nie potrafił zupełnie niczego. Podejrzewam, że gdyby chwycił za broń, to zginąłby po kilku minutach walki. Szkoda chłopa. Bał się - wszyscy wiemy, co strach może zrobić z człowiekiem. Odpuszczam mu to. Do wyjazdu namawiał go Józef Kałuża, ówczesny trener reprezentacji Polski.

Kałuża doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że piłkarze walczyć nie potrafią, dlatego piszą tak naprawdę na siebie wyrok. Sam namawiał ich do podpisania volkslisty słowami: „Podpisujcie volkslisty. Co nam przyjdzie z martwych Polaków?”. Kałuża miał nadzieję, że wojna szybko się skończy, piłkarze przeczekają konflikt w Niemczech, a następnie wrócą do kraju i będą ponownie mogli reprezentować nasz kraj.

Wilimowski był na czarnej liście. Jak dobrze wiecie, Wilimowski zanim zasilił szeregi Ruchu Hajduki Wielkie (dzisiejszy Ruch Chorzów), występował w niemieckim klubie 1. FC Kattowitz. (Erster Fussball Club). Wilimowski właśnie z niemieckiego zespołu przeszedł do Ruchu, co nie spodobało się jednemu z niemieckich działaczy/piłkarzy. Wybaczcie, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć nazwiska tego człowieka.

[FOTO]: Ernest Wilimowski już barwach niemieckich.

Przyznaję się bez bicia. Choćbym bardzo się starał – umknęło. Sedno jest jednak proste i na szczęście je pamiętam. Niemiec ten nie mógł darować Wilimowskiemu faktu, że zamienił niemiecki klub na polski. No i w efekcie polski napastnik wylądował na jego czarnej liście. Nie muszę chyba mówić, co by się stało, gdyby Wilimowski na Śląsku został. Czaił się na niego - wyjątkowo. Los czekał go marny, a ucieczka do Niemiec była jednym ze sposobów na ocalenie, skoro już i tak ktoś miał go na celowniku.

Wilimowski wszystko robił dla matki. Dzieciństwo Wilimowskiego nie było usłane różami. Polski piłkarz wychowywał się bez ojca, który zginął podczas I Wojny Światowej. Nie każdy wie, że pierwsze nazwisko polskiego napastnika to Prandella. Jego matka ponownie wyszła za mąż za katowickiego urzędnika - Romana Wilimowskiego.

Gwoli ścisłości, naszemu piłkarzowi chyba było niezbyt po drodze z ojczymem, prawdopodobnie nie uważał go nawet za dobrego człowieka. Zresztą, ojczym też za nim nie przepadał. Początkowo nie chciał go nawet adoptować, ale jak się okazało, że Ernest bardzo dobrze gra w piłkę i mogą z tego być całkiem sensowne pieniądze, to dziwnym trafem, usynowił go, a Ernest przyjął nazwisko Wilimowski.

Przypadek? Cóż, oceńcie sami. No, ale wracając do matki najlepszego polskiego piłkarza, to związani byli strasznie silnie. Wyobraźcie to sobie. Chłopak całe życie z nią spędził, musiał ją ratować, więc wiadomo, że podpisanie volkslisty było jedynym wyjściem. Nie mógł jej zostawić samej.

Zresztą, jego matka w 1942 roku trafiła do obozu w Auschwitz i pewnie skończyłaby marnie, gdyby nie piłkarskie umiejętności Wilimowskiego i znajomość z ówczesnym trenerem drużyny Rote Jagger, asem niemieckiego lotnictwa - Hermanem Graffem. Na prośbę „Eziego”, Graff zainterweniował i Paulinę Wilimowską zwolniono z obozu.

Wilimowski nie walczył przeciwko Polakom, a wielu też pomógł. Polski napastnik nie czuł się związany z niemieckim krajem. Volkslistę podpisał jedynie ze strachu i chęci ocalenia. Piłka była dla niego wszystkim, co miał i kochał, dlatego wstąpił do tamtejszej policji, aby uniknąć służby w niemieckim wojsku i móc w nią grać. Wilimowski nie walczył. Nie zabił żadnego Polaka. Wręcz przeciwnie - wielu Polakom pomógł i dzięki jego znajomościom, kilku z nich ocalało.

Dla wielu zagranicznych ekspertów i statystyków Wilimowski jest najwybitniejszym polskim piłkarzem w historii. Nie widzą w jego czynie niczego złego, doceniają go, natomiast dla wielu Polaków to pijaczyna i zdrajca narodu. Serio? A wiedzieliście o tym wyżej? Czas go usprawiedliwić. Czas włączyć samodzielne myślenie, a nie kierować się jedynie tym, co powiedzą i tym, co wypada mówić.

Zresztą, o wielkim świństwie(nie bójmy się tego tak nazwać) świadczą okoliczności jego pogrzebu. Wilimowski umarł 30 sierpnia 1997 w Karlsruhe. I wiecie co? Na jego pogrzebie nie było nikogo z Polskiego Związku Piłki Nożnej. Nikt nie pofatygował się i nie wysłał nawet żadnej delegacji na pogrzeb najwybitniejszego polskiego piłkarza w historii piłki. Serio? Serio? Serio? Naprawdę, nie wierzę.

No, ale niestety, taka jest prawda, brutalna prawda. Poza tym, sam Wilimowski chciał wrócić na Śląsk, chciał odwiedzić jego ukochany Chorzów, chciał nawet spotkać się z reprezentacją Polski podczas Mundialu w Niemczech w 1974 roku - wszystko jednak spalało na panewce przez ludzi, którzy nie dopuścili do tego i zwyczajnie odmówili mu. Tak się nie robi.

„Ezi” był świetnym piłkarzem, którego wielką karierę brutalnie przerwała wojna. Kto wie, co byłoby gdyby nie ona? Może w 1942 roku to nasza reprezentacja zostałaby mistrzem świata. Forma kadry jasno wskazywała, że rośniemy w siłę i z naszą potęgą musi liczyć się każdy. Zresztą, Wilimowski był piłkarzem tak genialnym, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że mecz wygrałby w pojedynkę.

Jego geniusz mógł być wystarczający. Przecież w  barwach TSV 1860 Monachium w 1942 roku zdobył Puchar Niemiec i został królem strzelców rozgrywek z 14 bramkami na koncie. To potwierdza jego wysokie umiejętności. Pozostaje jedynie gdybać, co by było, gdyby nie wojna? Wiemy jednak, mielibyśmy Eziego wśród Polaków, a naszej reprezentacji bałby się każdy. On na Mistrzostwach Świata miał zaledwie 22 lata, a już był wśród najlepszych. Jego talent dopiero się rozwijał.

Naprawdę, bardzo Was wszystkich proszę, włączcie zdrowe myślenie. Ernest Wilimowski to postać niezwykle ważna dla całej Polski, ale przede wszystkim dla Śląska. Wykażcie chociaż odrobinę rozsądku i nie używajcie słowa „zdrajca”. To nie jest właściwe słowo.

I na samo zakończenie bardzo serdecznie pozdrawiam Pana Andrzeja Gowarzewskiego. Pierwszego i chyba jedynego dziennikarza, który pofatygował się, dociekł prawdy i jako jedyny zna całą biografię Ernesta Wilimowskiego. Panie Andrzeju, mocno trzymam kciuki, aby biografia Wilimowskiego Pana pióra w końcu się ukazała!

Bartłomiej Dusza.

 

Media

Mecz na MŚ w 1938 roku: Polska-Brazylia 5:6 i cztery gole "Enziego" Wilimowskiego!
Powrót na górę

Piłka nożna

Inne dyscypliny

Strefa konesera

Polecane strony

O nas

Podążaj za nami