W ciągu 20 lat Plusligi tylko raz drużyna z Górnego Śląska zdobyła tytuł mistrza Polski
Zakończony niedawno przedwcześnie sezon 2019/2020 rozgrywek siatkarskiej PlusLigi był dwudziestym w historii profesjonalnej ligi w Polsce. Tylko raz w tym czasie drużyna z Górnego Śląska sięgnęła po tytuł mistrzowski. W 2004 roku ze złotych medali cieszyli się zawodnicy KS Ivett Jastrzębie-Borynia.
Przed rozpoczęciem rozgrywek sezonu 2003/2004 zarząd Klubu Sportowego Ivett Jastrzębie-Borynia zdecydował się na powierzenie zadania prowadzenia drużyny mało wówczas znanemu w Polsce trenerowi ze Słowacji Igorowi Prielożnemu. Szkoleniowiec ten cieszył się uznaniem w Europie, ale w Polsce był postacią anonimową. Przed rozpoczęciem pracy w jastrzębskim klubie szwajcarski zespół Volley Naefels. W Jastrzębiu-Boryni objął schedę po Janie Suchu, który dwa razy doprowadził klub do trzeciego miejsca w kraju. Klub z Szerokiej nie szalał na rynku transferowym. Ba, byli nawet tacy, którzy twierdzili, że Prielożny miał do dyspozycji słabszych zawodników niż jego poprzednik.
Latem 2003 z klubem pożegnali się tacy gracze jak Słowak Petr Divis, Piotr Łuka i Ukrainiec Siergiej Trocki. W ich miejsce do zespołu trafili Marcin Wika i Arkadiusz Terlecki (z występującego wówczas w I lidze Górnika Radlin), Radosław Rybak (z Morza Szczecin) oraz Grzegorz Pilarz (z Stolarki Wołomin). Tylko Rybak na ówczas okazał się poważnym wzmocnieniem drużyny. Na pozycji atakującego zastąpił chimerycznego Divisa. Pozostali nowi zawodnicy mieli problemy z przedarciem się do podstawowego składu. Udało się to tyko Terleckiemu.
Jednak o sile zespołu Jastrzębia-Boryni w sezonie 2003/2004 decydowali zawodnicy, którzy w klubie byli już od pewnego czasu. Liderami drużyny okazali się skrzydłowi: Przemysław Michalczyk i Piotr Gabrych. Michalczyk, przez kolegów nazywany „Śrubą” grał w jastrzębskiej drużynie od 1997 roku (z roczną przerwą na występy w AZS Częstochowa). Przed igrzyskami w Sydney znalazł się w kadrze prowadzonej przez Ireneusza Mazura. Polacy nie zdołali jednak zakwalifikować się do turnieju olimpijskiego. Michalczyk wrócił do Jastrzębia-Zdroju i poprowadził drużynę do największego sukcesu d historii. Drugim skrzydłowym późniejszych mistrzów Polski był Piotr Gabrych. Zawodnik ten trafił do klubu z Szerokiej rok wcześniej. Miał już 31 lat i za sobą grę m.in. w barwach Górnika Radlin. „Gary” znany był z trudnego charakteru. Z większością zawodników był skonfliktowany. Do legendy przeszły jego utarczki z Michalczykiem i słowackim rozgrywającym Pavlem Chudikiem. Po jednym z treningów rzucił się z pięściami na Grzegorza Nowaka. Innym razem próbował trafić butem jednego z kolegów z drużyny.
„Poprzez rozmowy z nim starałem się jednak do niego dotrzeć i zrozumieć go, on nie miał przecież nigdy łatwego życia. Sądzę, że w końcu go do siebie przekonałem tym co potrafię i swoją wiedzą. Widział, że potrafię nie tylko opowiadać, ale też zrobić co od niego oczekuję. Dla niego ważna była siłownia, gdy dużo na niej pracował, czuł się potem mocny. Dla mnie jednak to też był ważny element, stworzyliśmy siłownię w Jastrzębiu na wysokim poziomie” - wspomina ten okres Prielożny w swojej książce „Moja droga do sukcesu".
Trener Igor Prielożny miał drużynę bez gwiazd, ale za to zwycięską
Jastrzębianie byli rewelacją rozgrywek. To oni, a nie faworyzowane ekipy AZS Olsztyn czy Skry Bełchatów, wygrali rundę zasadniczą. Ponieśli w niej zaledwie trzy porażki. Do fazy play-off zespół trenera Prielożnego przystępował z pozycji lidera tabeli. W pierwszej rundzie Jastrzębie-Borynia bez większych problemów pokonało zespół KS Nysa. W półfinale ekipa trenera Prielożnego stoczyła niezapomniane boje z AZS Częstochowa. To była prawdziwa esencja siatkówki w ligowym wydaniu. Po dwóch pierwszych meczach w kameralnej jastrzębskiej hali stan rywalizacji brzmiał 1:1. To premiowało akademików, którzy liczyli, że w hali Polonia przypieczętują czwarty awans do finału z rzędu. Faktycznie, wszystko układało się dobrze do pewnego momentu. W trzecim starciu podopieczni trenera Edwarda Skorka pokonali jastrzębian 3:1. Nie trzeba mówić, że dzień później obiekt przy ul. Dekabrystów wypełnił się po brzegi. Częstochowianie po trzech setach prowadzili 2:1, ale ekipa trenera Prielożnego nie zamierzała składać broni. Rzutem na taśmę udało jej się doprowadzić do tie-breaka, a w nim po grze na przewagi ostatecznie zwyciężyć.
W piątym decydującym starciu hala w Jastrzębiu-Szerokiej pękała w szwach, panował istny kocioł. Nie było o to jednak trudno, wszak ów obiekt był naprawdę kameralny i śmiało można byłoby użyć tutaj określenia „eufemizm”.
– Nazywaliśmy ten obiekt żartobliwie Madison Square Garden – śmiał się Krzysztof Gierczyński, przyjmujący AZS-u.
Walka w meczu o finał trwała na całego. Po trzech partiach na tablicy świetlnej biało-zieloni prowadzili 2:1, ale gospodarzom udało się wyrównać. Tie-break przeszedł już do historii PLS-u. Goście osiągnęli już rezultat 10:5 i wydawało się, że pewnie wygrają. Prielożny poprosił wówczas o czas, który okazał się być zbawienny. Częstochowianie jakby stanęli nieruchomo, natomiast jastrzębianie zaczęli mozolnie odrabiać straty, ostatecznie zwyciężając 15:13!
W trakcie półfinałowego meczu z AZS Częstochowa hala pękała w szwach
O ile półfinały dostarczyły niesamowitych emocji, tak walka o złoto była nieco jednostronna. W pierwszych dwóch meczach w Jastrzębiu ekipa olsztyńska wygrała tylko jednego seta. Więcej dramaturgii było na północy kraju, gdzie AZS postawił twardsze warunki. Hala Urania domagała się lepszej postawy od swoich siatkarzy, ale nie była ona na tyle dobra, aby ujarzmić rywali. Po czterech setach było 2:2. Tie-break był grą nerwów, bo walka toczyła się punkt za punkt. Po zmianie stron prowadzili akademicy 8:7. W końcówce dwupunktowa przewagę (13:11) uzyskał jednak Ivett i do mistrzostwa Polski dzieliły jastrzębian tylko dwie piłki. Przy drugim meczbolu dla Ivettu udanie zaatakował Piotr Gabrych i odbijając piłkę o blok akademików, posłał ją w aut wygrywając mecz i złoty medal mistrzostw Polski dla swojej drużyny.
"Zespół Ivettu jest jak dobre wino – im starszy, tym lepszy. Przez wiele lat drużyna bezskutecznie dobijała się do finału Polskiej Ligi Siatkówki. W tym roku, pod wodzą słowackiego trenera, wreszcie się udało, Ivetka sięgnęła po złoto" – pisał „Przegląd Sportowy”.
– Nikt w nas nie wierzył. Wszyscy fachowcy stawiali na Skrę Bełchatów lub PZU AZS Olsztyn. Pierwsze nasze sukcesy przyjmowano z niechęcią. Mam nawet wrażenie, że wszyscy nam źle życzyli. Udowodniliśmy jednak, że wcale nie jesteśmy takimi cienkimi Bolkami. mamy wreszcie złoto. Przez dziesięć lat dobijaliśmy się do tych złotych drzwi i wreszcie się doczekałem. Jestem mistrzem Polski – cieszył się Michalczyk, ściskając w rękach złoty medal.
Przemysław Michalczyk i Piotr Gabrych odbierają medale z rąk prezesa PZPS Janusza Biesiady
Wielu obserwatorów podkreślało duży wkład w ten sukces słowackiego trenera Igora Prielożnego.
– Miał trudne zadanie, a jednak nie znając polskiego rynku, potrafił doprowadzić drużynę do mistrzostwa kraju. Ivett w końcówce sezonu osiągnął sukces dzięki Przemysławowi Michalczykowi i Piotrowi Gabrychowi – ocenił Stanisław Gościniak, ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski.
Wielki sukces świętował także 44-letni libero Krzysztof Wójcik.
– Na to mistrzostwo czekałem dwadzieścia lat. Nawet nie wiem, jak świętować taki sukces – mówił zawodnik, który był w takim samym wieku, jak jego klub.
Libero spisywał się znakomicie w barwach drużyny, która była najstarsza w Polskiej Lidze Siatkówki (przeciętna wieku to 31 lat).
– To ja zawyżałem średnią – śmiał się Wójcik, który wcale nie miał zamiaru kończyć kariery.
– Ten tytuł mistrzowski to zasługa przede wszystkim trenera Prielożnego, bo przecież trzon drużyny niewiele się zmienił w porównaniu z ubiegłym sezonem. Potrafił nas mobilizować jak psycholog, jest opanowany, potrafił z nami rozmawiać - ocenił atakujący jastrzębskiej drużyny Radosław Rybak.
Świętowanie tytułu w hali w Szerokiej
Po tym sezonie trener Prielożny został włączony do sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski przygotowującej się do startu w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk olimpijskich w Atenach. Do kadry powołani zostali Gabrych i Rybak. Obaj byli czołowymi postaciami drużyny, która wywalczyła olimpijski awans. Cała trójka pojechała też do Aten. Niestety nasza reprezentacja nie nawiązała na tym turnieju do chwalebnych osiągnięć swoich poprzedników. Gabrych zasłynął natomiast złamaniem regulaminu drużyny. Pierwszy mecz Polacy mieli rozegrać już drugiego dnia igrzysk przeciwko Serbii. Chcąc zapewnić swoim zawodnikom jak najlepsze przygotowanie do tego spotkania trener Gościniak zakazał im uczestnictwa w uroczystości otwarcia Olimpiady. Kiedy niemal cała drużyna oglądała telewizyjną transmisję z tego wydarzenia, nagle na ekranie w tłumie maszerujących reprezentantów naszego kraju siatkarze dojrzeli... uśmiechniętego od ucha do ucha "Garego".
Kadra KS Ivett Jastrzębie-Borynia na sezon 2003/2004:
Rozgrywający: Pavel Chudik, Grzegorz Pilarz.
Przyjmujący: Piotr Gabrych, Przemysław Michalczyk, Wojciech Serafin, Marcin Wika.
Środkowi: Michał Kaczmarek, Grzegorz Nowak, Sławomir Szczygieł, Arkadiusz Terlecki,
Atakujący: Radosław Rybak.
Libero: Krzysztof Wójcik.
Trener: Igor Prielożny.
Źródła:
pls.pl
gazeta.pl
przegladsportowy.pl
własne