30 lat temu siatkarze z Jastrzębia-Zdroju zdobyli po raz pierwszy medale mistrzostw Polski
Minęło dokładnie 30 lat od zdobycia jastrzębski klub siatkarski historycznego, pierwszego medalu mistrzostw Polski. 24 marca 1991 roku zespół KS Jastrzębie-Borynia sięgnął po brązowe medale mistrzostw kraju.
Nie byli wybitni
Zaledwie rok wcześniej drużyna wywalczyła awans do najwyższej klasy rozgrywkowej i już ten debiutancki sezon w Serii A zakończyła wynikiem ponad stan - na czwartym, premiowanym awansem do europejskich pucharów, miejscu!
- Nie zmienia to faktu, że nie mieliśmy wtedy wcale wybitnej drużyny. Natomiast jej siłą było to, że graliśmy ze sobą od kilku lat w praktycznie niezmienionym składzie i autentycznie się przyjaźniliśmy. Na boisku i poza nim – mówi po latach Jarosław Szalpuk, ojciec mistrza świata z 2018 roku Artura, który był jednym z ważnych „ogniw” tamtej „brązowej” ekipy. Dziś dyrektor działu hydroizolacji w jednej z firm z branży chemii budowlanej.
- Boże kochany! Na samo wspomnienie mam „ciary”! – mówi podekscytowany Szalpuk.
Podobne emocje targają Tomaszem Wojciechowskim, agentem ubezpieczeniowym, mieszkającym w Ozorkowie.
– Jak usłyszałem, że dzwonicie z Jastrzębia, to od razu na mojej twarzy zagościł uśmiech – mówi.
– To była przednia ekipa. Bez gwiazd, ale doskonale scalił ją trener – dodaje.
Tańce na treningach
Przed pamiętnym sezonem funkcję tę powierzono Bronisławowi Orlikowskiemu, który wcześniej miał już styczność z jastrzębskim klubem. W latach 1969-75 budował on podwaliny po kiełkującą w Jastrzębiu-Zdroju profesjonalną siatkówkę. Z Górnikiem Jas-Mos GKS Jastrzębie w 1971 roku zdobył mistrzostwo Śląska seniorów. Kaszub z Chojnic, który oprócz Jastrzębia grał w siatkówkę w słupskiej Palestrze i Czarnych, Astorii Bydgoszcz, Pogoni Szczecin oraz Chełmcu Wałbrzych.
W 1991 zakończył cykl szkoleniowy z kadrą juniorów i chętnie przystał na ofertę górniczego klubu.
- Sezon zaczęliśmy od czterech porażek z rzędu. Pewnie gdybym wtedy trafił na dyrektora kopalni Bohdana Borowego [słynął z krewkiego charakteru – przyp. red.], to bym „poleciał”. Ale działacze wierzyli we mnie, a zawodnicy nie szemrali. Bo widzieli moje zaangażowanie. To, że dbam o nich. Nie byłem trenerem znikąd, miałem na swoim koncie brązowy medal z węgierskim klubem Csepel Budapeszt, potrafiłem postawić na swoim i twardo występować. Byłem konsekwentny – podkreśla trener Orlikowski.
Jego metody szkoleniowe bardzo przypadły do gustu zawodnikom.
- Trener załatwił premię miesięczną na zespół. Nie były to może jakieś wielkie pieniądze, ale widocznie uznał, że będą dobrym „środkiem motywacyjnym”. Organizował różnego rodzaju gry i zabawy, które miały nas konsolidować. Jakie? Na przykład konkurs… tańca, turniej siatkarskiego „gwoździa” czy mecze piłki nożnej. Ich zwycięzcy otrzymywali drobne kwoty. On to sobie skrzętnie notował przez cały miesiąc i potem wypłacał należności – wspomina z uśmiechem Leszek Dejewski, który był najstarszym siatkarzem w zespole Orlikowskiego.
Dzisiaj, jak wiadomo, jest asystentem pierwszego trenera Jastrzębskiego Węgla, Andrei Gardiniego.
Liberał, nie dyktator
- Po latach na jednej z kursokonferencji spotkałem Sławka Gerymskiego. Powiedział mi wówczas: „Panie trenerze, pan nas nauczył wygrywać”. Zrobiło mi się miło – wspomina mieszkający w Stanisławowie Pierwszym 81-letni Orlikowski. Co ciekawe, do 78. roku życia prowadził zajęcia z siatkówki z dziećmi i młodzieżą w szkole w Nieporęcie.
Gerymski odpowiadał w „brązowej” drużynie za rozegranie. Dziś sam jest trenerem, prowadzącym drugoligowy Camper Wyszków. Jego podopieczni biją się z Legią Warszawa o awans do I ligi.
– Trener Orlikowski to był spokojny człowiek, który nam ojcował. Lubił z nami rozmawiać, dbał o zdrowie zawodników. Dawał nam wolność, niczego nie narzucał. Był liberałem, nie to co ja. Ja jako trener jestem dyktatorem – nie ukrywa Gerymski.
- Prawda jest taka, że to zawodnicy „tworzą” czy kreują trenerów. Nie odwrotnie – uważa Orlikowski.
Redaktor przewidział przyszłość
W meczach o trzecie miejsce nasz zespół pokonał Płomień Sosnowiec. W serii do trzech wygranych padły następujące wyniki: 3:1, 2:3, 3:1, 3:0. W pierwszej rundzie play off jastrzębianie pozostawili w pokonanym boju Resovię, natomiast w półfinale musieli uznać wyższość późniejszego mistrza Polski, AZS-u Olsztyn.
„Niedzielny pojedynek nie był dla siatkarzy Jastrzębia spacerkiem, jak mógłby to sugerować suchy wynik. Wspaniałą formą błysnął Tristan Działyński, z którym po zakończeniu zawodów trener kadry Zbigniew Zarzycki przeprowadził „rozmowę ostrzegawczą”. Czyżby narodziny nowego kadrowicza?” – pisał piórem Bogdana Nathera katowicki „Sport”.
Relacjonujący tamto wydarzenie redaktor miał „nosa”. Po tym wspaniałym sezonie aż czterech zawodników Jastrzębia-Boryni otrzymało powołania do reprezentacji Polski! Oprócz wspomnianego Działyńskiego, do kadry Polski trafili jeszcze: Gerymski, Szalpuk oraz Wojciechowski.
- Dla mnie był to trudny sezon, bo w jego trakcie trapiły mnie kontuzje. Ale radość z medalu i powołania do kadry była duża - mówi Działyński, od dwóch lat emerytowany policjant.
- To była sensacja – przyznaje bez ogródek trener Orlikowski. Sam odszedł po medalowym sezonie do Resovii Rzeszów.
Ciasto u Nawratów
– Przyszedłem do Jastrzębia z MDK-u Warszawa po maturze. Byłem młokos. Ten brązowy medal przeżywałem dziesięć razy bardziej, niż ci starsi koledzy. Ale to właśnie ci bardziej doświadczeni zawodnicy, jak Leszek Dejewski czy Leszek Nawrat tworzyli tę atmosferę. My młodzi nie czuliśmy się odrzuceni, tylko fajnie przyjęci i wspierani przez kolegów – podkreśla Gerymski.
Dejewski trafił do Klubu w 1983 roku z Bielska-Białej. Na Śląsk ściągnął go z BBTS-u Włókniarza trener Wiktor Krebok. Natomiast Leszek Nawrat to jastrzębianin z „krwi i kości”. Wychowanek jastrzębskiego klubu, w którym grał od wieku juniora i zrobił z nim dwa awanse – z trzeciej ligi do drugiej oraz z drugiej do pierwszej. Karierę zakończył jako trzydziestolatek w 1995 roku. Obecnie pracuje w kopalni „Borynia”.
– Można powiedzieć, że ten medal był ukoronowaniem mojej kariery w klubie – przyznaje Nawrat.
Wszyscy rozmówcy zgodnie podkreślają znakomitą atmosferę, jaka panowała wówczas w zespole.
Orlikowski: - Spotykaliśmy się w restauracjach, na „domówkach”. Z żonami, partnerkami, całymi rodzinami. Mieliśmy dobre kontakty. To była przyczyna sukcesów.
Szalpuk: - Dla mnie to był kapitalny okres. W niedzielę obowiązkowo trzeba było pójść na ciasto do domu Nawratów. Nawet jak nie było Leszka, to byliśmy przyjmowani przez jego mamę. Do dziś zresztą się spotykamy z chłopakami, dzwonimy do siebie na Święta. I jest o czym pogadać. Te wszystkie historie to już pewnie słyszeliśmy ze sto razy. Ale zawsze coś nowego się dopowie.
- Byliśmy jak jedna wielka rodzina – puentuje Leszek Dejewski.
Autor: Marcin Fejkiel